07.04.2023 18:21
MOTOCYKLOWE PRZYWARY POLSKIE
O „prawdziwych motocyklistach” już pisałem na łamach swojego bloga. Tym razem zamierzam „czepić się”, rodzimego podejścia do ogólnie ujętych tematów motocyklowych. A wszystko to w odnośni do obrazoburczych pomysłów na spędzanie czasu w motoryzacyjnej omaście.
STARTY SEZONU
Wiosna to wiadomy czas wszelkich rozpoczęć sezonu. Sam na jakiś czas wycofałem się z wyjeżdżania na tego typu wydarzenia, ponieważ w pewnym momencie poczułem przesyt. Nie motocykli, rzecz jasna, a klimatu który stał się w pewnej chwili utartym schematem. Przerwa dobrze mi zrobiła, gdyż dzięki temu nabrałem dystansu i zmieniłem nieco pryzmat przez który zacząłem zerkać na tego typu motocyklowe spędy.
Kiedy stawiałem pierwsze kroki w świecie jednośladów, czułem się niejako zobligowany do tego by pojawiać się na większości motocyklowych wydarzeń w mojej okolicy. Dlaczego? Myślę, że było to zainicjowane głównie postawą ludzi, którzy jako pierwsi mieli wpływ na kształtowanie się mojego światopoglądu. I w zasadzie nie ma w tym nic złego, wszak w podobny sposób w świat motocyklowy wkręcały się całe rzesze młodych ludzi. Dopiero doświadczenie, które przyszło z wiekiem, nauczyło mnie, że w pierwszy ciepły weekend czasem lepiej jest po prostu pojechać gdzieś przed siebie niż po raz enty brać udział w wysoce powtarzalnej aktywności.
ZAGROŻONE ZLOTY MOTOCYKLOWE
Oprócz wymierania „prawdziwych motocyklistów”, stoimy u progu nowego zagrożenia jakim jest upadek „reguły zlotowej”. Polega ona na tym, że od dawien dawna ma jedną zwartą formułę, ściśle połączoną z trendami, które kiedyś przywędrowały do nas z zachodu.
Każdy dobry zlot ma kilka cech, bez których zlotem nazywać się nie może. Oto kilka przykładów;
Jeśli muzyka to tylko rockowa, grill, kiełbaski ewentualnie grochówka wojskowa, konkursy (najczęściej przeciąganie liny, żłopanie piwa na czas), parada motocyklowa, pamiątki zlotowe, nierzadko w wypadku pierwszych spędów w roku; msza święta i kropienie motocykli wodą święconą.
Musi być ciężko od rocka, męsko i gęsto od palonej gumy, a podczas parady głośno i tłoczno, tak by cała okolica wiedziała, że oto jest prawdziwy zlot.
Tymczasem, gdy ostatnio przeglądałem nadchodzące wydarzenia motocyklowe trafiłem na informację o rozpoczęciu sezonu w Gardnie.
Standardowo rozpoczęcie od mszy świętej, i w żadnym stopniu mi to nie przeszkadza. Nikt przecież nie zmusza do tego by zajechać motocyklem pod kościół i uczestniczyć w liturgii. Później jednak w programie niemałe zaskoczenie jak dla mnie, bo zamiast standardowej rockowej muzyki, lub występów niewielkich kapel około-rockowych, czas zlotowiczom umilać ma muzyka ludowa. Co prawda kiełbaski i ognisko też będzie, ale poza tym można będzie uraczyć się poczęstunkiem zrobionym przez koło gospodyń wiejskich.
Jeśli chodzi o mnie to jest to dobra okazja by zażyć czegoś nowego, co wiąże przyjemne z pożytecznym. Dzięki tego typu imprezom integrują się nie tylko fani motocykli, ale także wszyscy, którzy chcą wnieść we wspólne spędzanie czasu coś od siebie. Muzyka ludowa z kolei jest czymś, czego niejednokrotnie się wstydzimy i wypieramy, zapominając o tym, że każda muzyka jest ludowa w pewien sposób. Do umilania sobie zlotów zaczerpnęliśmy pełnymi garściami z zagranicznych kultur, nie potrafiąc wytworzyć niczego na tyle swojego i przystępnego, by wytworzyło własny autentyczny klimat.
Dlaczego w ogóle bronię w jakiś sposób tego typu niewielkich, lokalnych imprez? Głównie dlatego, że w sieci szybko powstał zgiełk i rwetes o to, że imprezy takie jak ta mająca odbyć się w Gardnie, są upadkiem motocyklowego klimatu i cytuję: „ weź tu gdzieś wyjedź z domu.” Co ciekawe udział w takiej imprezie jest dobrowolny, a jeśli komuś klimat nie leży to zlotów w tradycyjnej konwencji jest w Polsce na pęczki. Szczególnie wiosną.
Z typowo polskim przekąsem i narzekaniem podchodzi się do wydarzeń, które mają na celu integrację i zabawę. A do tego zabarwione są pierwiastkiem motocyklowym. My naprawdę nie potrafimy cieszyć się motocyklami, a przecież tak wielu z nas deklaruje swoją bezwzględną prawdziwość pasji.
Rzecz w tym, że nie mamy tak mocno osadzonych w kulturze wydarzeń motocyklowych jak Amerykanie czy Czesi. Większość naszych zlotów, nawet tych większych, bardziej przypomina festyny i kolorowe jarmarki, niż hermetycznie zamknięte zloty w USA, czy międzynarodowe wyścigi w Czechach.
Do tego dochodzi kolejna polska przywara, czyli ( jak to mówi Dżigers) mentalny skansen w głowach. Wielu ludziom wydaje się, że kiedyś zloty wyglądały znacznie inaczej, a wystarczy obejrzeć kilka relacji z imprez w latach 90tych, by przekonać się, że podstawy sprowadzały się do tego samego: spotkania się z kumplami, zabawy, chlania, chęci wyróżnienia się na tle społeczeństwa i sympatii do dwukołowego wynalazku z silnikiem w ramie.
Utyskiwanie, że kiedyś były czasy, a teraz nie ma czasów to nic innego jak romantyzowanie swojej przeszłości, poprzez nostalgię i tęsknotę za młodością.
Na te, być może gorzkie i ostre słowa, pozwalam sobie dlatego, gdyż sam łapałem się wielokrotnie na podobnych odczuciach. Musiało minąć trochę czasu, bym zrozumiał, że „kultura motocyklowa” w Polsce, nigdy nie była wysoko rozwinięta. Świadczy o tym choćby fakt, że obecnie na rynku mamy tylko jedno pismo motocyklowe – Świat Motocykli. Jakiś czas temu działalność wygasił Motocyklista, a wczoraj zamknięcie ogłosił Motocykl. Z kolei MotorMania już jakiś czas temu przeniosła się na publikację internetową. Wszystko można byłoby zrzucić na karb cyfryzacji i nieopłacalności papierowego druku, a jednak Anglicy, Niemcy i Amerykanie nie mogą narzekać na rozmaitość motocyklowej, tradycyjnej prasy.
KAŻDEMU WEDLE POTRZEB
Reasumując, jeśli ktoś bardzo chce, to zawsze znajdzie coś dla siebie. Co raz częściej bowiem pojawiają się propozycje mniejszych i bardziej kameralnych zlotów, lub spotkań tematycznych np. stricte podróżniczych. Forma tych wydarzeń, choć podobna, jest też pewną odskocznią od zlotowych standardów. Osobiście lubię rockową muzykę, ognisko, kiełbaski i przaśność parad motocyklowych, jednak nie deprymuję mniejszych spędów, lokalnych imprez, czy pikników z udziałem motocykli. Nie zarzucam im braku autentyczności.
Uważam, że warto docenić fakt, iż komuś chce się organizować cokolwiek związanego z motocyklami w kraju, gdzie tak wiele się nie opłaca, a ludzie chętniej sączą jad, niż dobre słowo. Obecnie, chyba jak nigdy wcześniej mam potrzebę otoczenia się ludźmi, którzy żyją motocyklami, a jednocześnie nie prawią komunałów o „prawdziwym motocykliźmie”. Dobrze jest słuchać podróżników, którzy czerpią garściami z możliwości jakie dają jednoślady. Takimi osobami są np. Marek Suslik, czy CF act, którzy na swój sposób pojęli naturę rzeczy, bez zbędnego napinania się i pozerskiej pompatyczności. Dobrą robotę od dawna robi Mnich ( Podróżnice Zapiski Mnicha), czy Stary Tramp, który własnymi siłami podnosi kolejną edycję kameralnego zlotu. Jest też Gregor w Drodze, prezentujący treści niezwykle kulturalnie i merytorycznie. Nie brakuje ludzi po prostu lubiących motocykle i tym żyjących, bez wikłania się w zbędne podziały i próby wytykania innym, czy to słabości, czy braku powagi i autentyczności. Takim twórcą jest choćby motolupa, wytrwale publikujący na opustoszałym riderblog.pl.
Mimo iż tekst momentami może wydawać się nieco uszczypliwy i ironiczny, to nie jest tworzony z powodu frustracji, a jedynie z powodu żalu. Pewne potencjały nie zostały w Polsce wykorzystane, a motoryzacja jako taka, została potraktowana nieco po macoszemu. Nie stoi to jednak na przeszkodzie w czerpaniu z historii i annałów jakie zostawili po sobie inni. A ponieważ koła kręcą się dalej to z pewnością nie koniec motocyklowej rzeczywistości.
Komentarze : 3
MagZag jeśli chodzi o msze to często jest to w pewnym sensie wygodnictwo organizatora. Ile trzeba arkuszy papieru (dziesiątki) , żeby LEGALNIE zorganizować paradę po ulicach miasta to wie tylko ten, kto to załatwiał. Ile trzeba wizyt w urzędach i na policji by wszystko uzgodnić. Zwłaszcza jak trafi się na osobę, która ściśle trzyma się przepisów. Wówczas każde skrzyżowanie musi być rozrysowane i opisany sposób zabezpieczenia. Dodajmy obowiązkowa karetkę itd...
Tymczasem dodajmy do programu mszę i już mamy imprezę religijną. A ta żadnych zgód na użycie dróg w sposób szczególny i uzgodnień nie potrzebuje...
Chciałem się wybrać na Izi, ale niestety budżet nie dźwignie wejściówki. Jest to z pewnością jeden z ciekawszych "zlotów" dzięki swojej formie. Pozdrawiam :)
Nie jeżdżę na otwarcia i zamknięcia sezonów, bo tak jak napisałeś są to dość powtarzalne imprezy. nie uczęszczam do kościoła wiec połączenie takich imprez z mszą tez mi nie pasi (jakoś kłóci mi się to z imprezami rockowo-motocyklowymi).
Jedyny zlot na jaki się ostatnio wybrałam i wybieram w tym roku to Izi Meeting na zamku w Grodźcu - impreza w mega ciekawym miejscu, połączona z prezentacjami różnych podróżników (można się zainspirować), dobrą muzyka i zbiórką na cele harytatywne - przeważnie na leczenie lub rehabilitacje jakiegoś potrzebującego motocyklisty. No i przy okazji można pojeździć po Dolnym Śląsku i lepiej go poznać