23.04.2023 20:45
KLUB SPACZONYCH GENTELMANÓW
11.06.21
ŚNIADANIE Z SENTYMENTEM
Pierwszym miejscem, w którym się objawiliśmy była knajpa, którą ja nazywam pieszczotliwie „ moją spelunką”. W dzień, dobrze jest tu wypić kawę lub herbatę. Rozmyślania umilają głosy Fogga i Piaf. Przysiąść można wówczas na wysokim krześle pod witryną i stać się elementem wystawy dla ludzi, którzy mijają to miejsce. Wieczorami robi się tłoczno i gwarno. Panuje tu tawerniany zaduch. Powietrze jest gęste od wysokoprocentowych oddechów, a deski kwaśno śmierdzą wylanym piwem. Niezbyt romantyczne okoliczności, ale ja właśnie za to lubię Przedwojenną. Za ten klimat typowej karczmy, który spotykany jest już, co raz rzadziej. Kiedy nazywam tę knajpę „spelunką”, to tylko i wyłącznie w dobrym słowa znaczeniu.
Maszyny postawiliśmy tuż pod ogródkiem wzdłuż krawężnika. Poza nami pod tą znaną dla motocyklistów miejscówką nie było nikogo. Na spędy pod Garnizonowym było za wcześnie. Za to nasze śniadanie rozpoczęło się dość późno bo chwilę przed trzynastą. Wybraliśmy sobie stolik i rozłożyliśmy graty. Zamówiliśmy dwie porcje gorących frankfurtek i po herbacie.
W czasie, kiedy postanowiliśmy uczcić z Dzigersem odblokowywanie codziennego życia, z usług knajp korzystać można było tylko i wyłącznie na zewnątrz w ogródkach. Nie przeszkadzało nam to, bo pogoda była nawet przychylna. Poza tym i tak nie siedzielibyśmy w środku. Na zewnątrz mieliśmy motocykle bezpośrednio na oku i mogliśmy do woli sycić oczy odradzającym się życiem wrocławskiego rynku.
Kiełbaski dostaliśmy na pospolitych białych talerzach, a herbatę w takiż samych zwykłych białych kubkach. Oboje doświadczyliśmy ukłucia sentymentu. Taka prosta zastawa to absolutna codzienność na wszystkich koloniach i w sanatoriach, czy zielonych szkołach. Tego typu skorupa ma nawet swój charakterystyczny zapach natychmiast kojarzący się ze stołówką w pensjonatach.
Śniadanie zjedliśmy ze smakiem wspominając wakacje i wszystkie te wyjazdy, które łączy widok lekko wyszczerbionego białego kubka w którym pijaliśmy cienkie kakao. W tym czasie pod knajpę podjechało dwóch motocyklistów. Sprzęty mieli ciężkie i drogie, wyglądające przy naszych Rometach jak dinozaury przy kurczakach.
Pewnie wkroczyli do ogródka. Przywitali się i po chwili nastąpiło znaczenie terenu. Byłem w trakcie nabijania fajki. Robiłem to z namaszczeniem, relaksując się i rozpamiętując w głowie obrazy lat dzieciństwa spędzonego na wyjazdach szkolnych. Nagle jeden z przybyłych motocyklistów odezwał się do nas.
- Następnym razem zaparkujcie motocykle jeden przy drugim. Będzie więcej miejsca dla innych. – Ton nie był pretensjonalny, choć przemycał wyraźnie informację: jestem u siebie, jestem starszy i mądrzejszy, wiem lepiej. Ocho! Stały bywalec – pomyślałem i podniosłem wzrok na tęgiego faceta. Inicjatywę przejął Dzigers i i odpowiedział coś grzecznie.
- Tylko daję dobrą radę. – Powiedział właściciel stegozaura na dwóch kołach, niemal przepraszająco. Uśmiechnął się i usiadł przy swoim stoliku.
Miejsca dla innych motocyklistów nie brakowało. Nie była to pora największego spędu. Nasze maszyny też mogliśmy w każdej chwili przestawić. Poruczenie było niczym innym jak zaznaczeniem, kto tu jest większy i ważniejszy. Przynajmniej ja to tak odebrałem.
- Wiesz, co? – Powiedziałem i odpaliłem fajkę. Gęsty dym uniósł się w powietrzu. – Te przesłony – pokazałem palcem na przeźroczyste parawany, które miały oddzielać od siebie klientów zapewniając bezpieczny dystans. – mogłyby zostać na stałe. Tylko powinny mieć jakąś barwę.
- Zgadzam się. Było by więcej prywatności. – Odrzekł Dzigeras.
Przeszliśmy do rozmów o nietypowych rozwiązaniach w motocyklach, jak telelever, czy wał kardana schowany w wahaczu. Inspiracją do tego typu tematów był dinozaur jednego z motocyklistów, który bezwstydnie świecił swoim silnikiem z cylindrami rozrzuconymi na boki. Poruszyliśmy temat starego BMW i jego następcy, który próbuje dotrzymać kroku obecnej modzie na stare. Chodzi dokładnie o modele R 51 i R18. Osobiście uważam, że próba stworzenia motocykla mocno nawiązującego do poprzednika to dobry krok ze strony BMW. R18 może się szlachetnie zestarzeć i kiedyś samo będzie wyznaczało pewnego rodzaju oldschool. Natomiast dogłębne doszukiwanie się duszy R 51 w motocyklu z XXI w. to nonsens. Być może poczujecie sentyment za sprawą detali i podobnej figury, ale do pełni klimatu potrzebne jest coś więcej. To trochę tak jak z naszymi wspomnieniami dotyczącymi szkolnych kolonii. Kubki i talerze są podobne. Budzą miłe skojarzenia, ale ostatecznie nie są to te same czasy i te same naczynia, które towarzyszyły nam na kolonijnych stołówkach. Ponad to w przypadku kubków nie zmieniła się pojemność, a stare i nowe BMW dzieli całkiem sporo centymetrów sześciennych. Później nasza rozmowa zeszła na elektronikę.
- Nowa Multistrada V4S posiada kilkanaście funkcji zmiany ustawień. Większość motocyklistów nie przeklika połowy. – Powiedział Dzigears i pociągnął łyk herbaty. Zastanawiałem się chwilę nad jego słowami i pykałem fajkę.
- Może tak być, choć teraz ludzie żyją ze smartfonem w ręku. Chociaż racja, mało kto wykorzystuje wszystkie funkcje telefonu.
- Tam masz możliwość zmiany trybów jazdy, elektroniczne radary, regulowany ABS zawieszenie… - Mój przyjaciel wymieniał kolejne dające się modyfikować opcje, a ja próbowałem sobie to wszystko wyobrazić. W głowie snułem wizję małej szarej kostki, która za to wszystko odpowiada. – system bezkluczykowy, połącznie z telefonem i intercomem…
- Są odbiorcy takich motocykli? – Zapytałem, bo wiem, że musi to kosztować krocie. Dzigers od razu odczytał kontekst.
- Znajdą się. Tylko z tym jest problem jak coś zacznie niedomagać. Nie jest to tania zabawka. Ciekawe jak taka elektronika będzie się miała po pięciu czy dziesięciu latach.
- Wiesz, myślę, że ktoś, kto kupuje taki motocykl po tych pięciu latach już szuka innego.
- Też racja. My patrzymy z innej perspektywy.
- Z biedniejszej strony życia. – Zaśmiałem się. Nie mniej jest to prawda. O motocyklu tak naszpikowanym elektroniką mogę tylko nieśmiało pomarzyć. Poza tym moje nastawienie do skomputeryzowanego motocykla jest dość chłodne. Uważam, bowiem, że w elektryce mieszkają złośliwe chochliki. Są zupełnie nieprzewidywalne i w każdej chwili są w stanie coś zepsuć i przegryźć. Poza tym potrafią krzesać iskry i nieprzyjemnie kąsać prądem, a ponad to lubią fajczyć zwoje i regulatory. O tym jak niebezpieczne są chochliki żyjące w elektronice przekonać się można oglądając filmik ukazujący dymiącego się H-D Live Wire. Podsumowując, im mniej kabli tym lepiej.
- W końcu, aż miło popatrzeć. – Zmienił temat Dzigers i omiótł wzrokiem rynek.
- Prawda?
- Miejmy nadzieję, że już tak zostanie. Aż inaczej się człowiek czuje. Tego mi brakowało! I to śniadanie.
- Mi też. Zdecydowanie. Żeby jeszcze tylko pogoda była. – Wypowiedziałem najpowszechniejsze z motocyklowych życzeń.
- To gdzie teraz? – Zapytał Dzigers.
- Dopalę i wykipruję fajkę, i gdzie? Nie wiem, masz jakiś pomysł? – Zapytałem i wypuściłem kłąb dymu.
GALERIA SZTUKI W BASTIONIE CEGLARSKIM
Po krótkiej naradzie postanowiliśmy odwiedzić jeden z wrocławskich bulwarów. Po drodze jednak, przy resztkach miejskich fortyfikacji, natknęliśmy się na wystawę obrazów. Postanowiliśmy się, więc zatrzymać i rzucić okiem na dzieła wrocławskich twórców. Motocykle postawiliśmy na piaszczystej alei pod drzewem, tak by nie torowały przejścia pieszym i ruszyliśmy pod ruiny. Swoją drogą ciekawe miejsce na zorganizowanie tego typu wystawy.
Oboje z Dzigersem lubimy sztukę, szczególnie zaś, gdy dotyczy ona kobiet. Odnaleźliśmy i takie. Dyskutowaliśmy z cicha i wymienialiśmy spostrzeżenia. Potem były pejzaże. Te imaginowały dobrze znane nam okolice dolnośląskiej krainy.
- Podobno, kiedy malarz maluje w jasnych i wyrazistych barwach, tworzy przy naturalnym świetle i jest to powolny proces. – Powiedział Dzigers. – Maluje na żywo. A kiedy obraz ma ciemniejsze odcienie to praca jest wykonana z pamięci. Praca przy sztucznym świetle jest ciemniejsza, ale bardziej szczegółowa i tworzona szybciej, żeby nie zatracić w głowie widoku, który chce się odtworzyć. Oglądaliśmy właśnie jasne obrazki przedstawiające kwiaty.
- Myślę, ze to ma sens. Ciekawe jak jest z pisarzami? – Zastanawiałem się. – Czy, gdy piszą w naturalnym świetle teksty różnią się od tych pisanych na przykład przy słabym oświetleniu?
- Nie wiem, słyszałem tylko o malarzach.
Obeszliśmy wystawę dookoła. Oboje stwierdziliśmy, że z pewnością będziemy chcieli mieć kiedyś autentyczny obraz na ścianie. Dzigers zatrzymał się i rozmyślał nad typem bagien przedstawionych na jednej z prac. Ja pokazałem na mały obrazek przedstawiający ścieżynę wśród polany okolonej kilkoma brzozami.
- Ten mi się podoba. Teraz to częste widoki z pokładu Moskwy. – Mój przyjaciel kiwa głową i uśmiecha się.
- Ten jest ciekawy. – Wskazał na dość stonowany obraz całującej się pod parasolem pary. Postacie mają dobrze zaznaczone sylwetki na tle jasnego światła – być może księżyca. Wokół nie brakuje gwiazd. Kontrastu całej kompozycji dodaje złota sukienka dziewczyny, oraz tańczące w jej włosach światło, które zdradza, że może być blond, lub rudowłosa. – Mógłbym taki mieć. Dobrze mi się kojarzy.
- Teraz ci się dobrze kojarzy. Wyobraź sobie jak by ci się kojarzył, gdybyś zerwał ze swoją panią. To jeden z tych obrazów, które mocno interpretuje się w zależności od nastroju. – Powiedziałem, a Dzigers przyznał mi rację.
- A ten mógłbym mieć w kuchni. – Wskazuje na jasny obraz kobiety z książką. Bohaterka pierwszego planu trzyma nogi na białym murku, obok stoi filiżanka ze słomkowym trunkiem. Jest stopy wyciągnięte są w stronę błękitnego bezkresu wody. Na horyzoncie lekko zaznacza się blada, żółta poświata słońca. Ciężko powiedzieć, czy to wschód, czy zachód słońca.
- O tak, z takim obrazem w kuchni nigdy nie pijesz kawy, czy herbaty sam. – Skomentowałem.
Galeria rozlokowana pod w miarę pogodnym wrocławskim niebem pozwoliła nam zaczerpnąć jeszcze więcej z dnia przeznaczonego na relaks i sycenie oczu powrotem do dawnych aktywności związanych z życiem miasta. Wróciliśmy do motocykli i ruszyliśmy dalej.
BULWARY, ŁODZIE I RZEKA
Dotarliśmy na bulwar Politechniki wrocławskiej. Słoneczko przygrzało na tyle, że można było zdjąć kurtkę i wygrzewać się w koszuli. Rozmowy biegły wokół prozaicznych życiowych tematów. Nie zagrzaliśmy tam miejsca na długo. Ławeczki przy rzece ściągały spore grupki ludzi. Nic dziwnego, był weekend.
Na ten kawiarniany objazd ubrałem stary kask – orzech – pamiętający doskonale PRL. Do tego wdziałem okulary, a twarz zasłaniałem chustą. Wyglądałem dość… klasycznie. Styl retro. Nie mniej sprawiało mi to przyjemność i satysfakcję. Ludzie widząc mnie przy Romecie, który swoim wyglądem kojarzył się z jakąś starą maszyną uśmiechali się. Dzieci w samochodach machały do nas. Lubię używać tego kasku i gogli do takich przejażdżek. Jest lekki i pasuje do motocykla. Ktoś może powiedzieć, że to pozoranctwo i lans, ale ja cieszę się wówczas przeżywaniem i odbieraniem bodźców tak jak lubię. Ponad to uświadomiłem sobie jak głośno jest, kiedy jedzie się w tak szczątkowym kasku. Pomyślałem wówczas, że oto wiem jak pęd powietrza musiał huczeć w uszach motocyklistów, którzy takich kasków używali, na co dzień. Ba! Ścigali się w tych małych skorupkach z goglami wciśniętymi na oczy.
Postanowiliśmy pojechać na kolejny bulwar tym razem Xawerego Dunikowskiego. Motocykle stanęły nieopodal dawnego szaletu miejskiego, który obecnie znany jest pod nazwą Panorama Cafe. My natomiast postanowiliśmy napić się kawy. Kupiliśmy ją z mobilnej budki, szczegółowo omawiając jej koła przypominające te motocyklowe. Dzigers zauważył prosty patent na zastosowanie w tego typu kołach hamulców tarczowych, ja natomiast wspomniałem o tym, że koła te często mają nawet zbieraki, jak gdyby żywcem wyjęto je z całych motocykli. Kawę wzięliśmy w dwóch rodzajach ja Moccę, Dzigers Latte. Prawdziwy miejski Cafe Race, który na chwilę zatarł nasze oblicza podszytych wiatrem i ubabranych w błocie wędrowców odpoczywających przy ognisku z piwem w ręku. Żaden z nas nigdy jednak nie próbował na stałe wpisać się w jakiś sztywny kanon motocyklisty „takiego – a – takiego.”
Spoczęliśmy na „schodkach” wybetonowanego brzegu Odry. Bulwar tętnił życiem. Ludzie odpoczywali przy kawiarenkach, jeździli na rolkach i rowerach. Spacerowali, wynajmowali rejsy stateczkami, łodziami i katamaranami, lub po prostu, siadali na brzegu. Można tu odetchnąć, czytać książkę, spotkać się ze znajomymi. Aktywności nie brakuje.
Rozglądaliśmy się z Dzigersem i uśmiechaliśmy. Z twarzy zniknęły maseczki. Zrobiło się cieplej więc dziewczyny chętniej zakładały sukienki i spódnice. Radzi z naszego spotkania piliśmy kawę i syciliśmy oczy. Taki wyjazd do miasta to naprawdę niewiele w porównaniu na przykład do dalszych eskapad na motocyklach. A jednak zmęczeni zimą i pandemią czuliśmy się jak na kojącej umysł terapii.
Obserwowaliśmy przygotowanie do rejsu. Podłużny statek – barka( ciężko mi fachowo nazywać rzeczne wycieczkowce, bo się na tym nie znam), czekał na gości. Obsługa krzątała się i najwyraźniej dopinała wszystko na ostatni guzik. Na górnym pokładzie pojawiła się dziewczyna w czerwonej krótkiej spódnicy.
- Ładna spódnica. – Skomentowałem i upiłem łyk kawy.
- Ciekawa. – Dodał Dzigers.
Dziewczyna w czerwieni zniknęła nagle z górnego pokładu i po chwili wybiegła dołem wskakując na przystań. Okazało się, że nie była w spódnicy, a w spodniach. Czerwony natomiast miała kelnerski fartuszek.
- Mogłaby być w samym fartuszku. – Powiedział Dzigers czytając mi w myślach.
Po niedługiej chwili kelnerka wróciła na pokład. Mężczyzna w białej koszuli z czarnymi pagonami i żółtymi słupkami odwiązywał linę cumowniczą od pachoła. Tył stateczku lekko zaczął odpływać od brzegu. Później to samo stało się z dziobem, gdy tylko lina ześlizgnęła się z metalowych wyrostków. Wycieczka wyruszyła w rejs.
Po Odrze ruch tych niewielkich jednostek praktycznie nie ustawał. Obserwowaliśmy je z Dizgersem uważnie. Podobnie jak i mi podobały się te bardziej proste o „tradycyjnym” wyglądzie, przypominające „normalne” łodzie i statki. Oboje stwierdziliśmy, że jeśli mielibyśmy się wybrać w taki rejs to z pewnością niepływającymi przeszkolonymi „barkami z alkoholem” – jak to ująłem.
Po jakimś czasie do nabrzeża przycumowała łódź motorowa z kabiną. Oboje zaraz zwróciliśmy na nią uwagę. Wysiadł z niej człowiek zupełnie odstający aparycją od mężczyzn w białych koszulach, którzy jednoznacznie kojarzyli się z marynarzami. Ubrany był zwyczajnie w koszulę i jeansy.
Zakręcił się i zniknął nam na jakiś czas z oczu.
- Te statki z tymi łopatkami z tyłu kojarzą mi się z rzeką Missisipi. Ze statkami parowymi. – Powiedziałem. Chwilę rozmawialiśmy o tym jak działają te łopatki i co je napędza.
- Jak niewiele uwagi poświęcamy rzece żyjąc nad nią i dzięki niej. – Odezwałem się znów po chwili ciszy.
- To prawda, człowiek nawet nie zdaje sobie sprawy. – Odrzekł lakonicznie Dzigers.
Gdyby nie Odra, Wrocław nie wyrósłby na miasto o tej randze, którą miał przez wieki. I ma do dziś.
- Zapraszamy na rejs! – Człowiek od łódki wrócił. Stanął przy swojej jednostce i zachęcał ludzi do wydania kilku złotych w zamian za rzeczną atrakcję. Jego głos przypominał mi głos Cejrowskiego. Rozdrażniał. Kojarzył się z okrzykami kupca na targu. Choć w zasadzie było to kupczenie – czasem spędzonym na jego łodzi.
Przyglądałem się mężczyźnie i jego jednostce baczniej. Oparł się teraz o reling stojąc jakoś niedbale na pokładzie.
- Zapraszamy na rejs! – Krzyknął znowu.
Jego łódź podobała mi się. Posiadała ładną linię. Nieco zadziorną, nie jak te pływające karawany. Posiadała kabinę i tajemnice, które chował w niej sternik.
- Spójrz. – Odezwałem się do przyjaciela. – Ta sama maniera, co u nas. Chwytanie za elementy maszyny, opieranie stóp. - Myślę, że ludzie lubią kontakt ze swoimi maszynami. Czy to motocyklami, czy samochodami; jeśli znaczą dla nich coś więcej.
- Zapraszamy na rejs! – Głos sternika wdziera się w nabrzeżny gwar.
- Wiesz, jaki jest jego problem? – Zapytał Dzigers.
- Nagabywanie?
- No właśnie. Poza tym, zwróć uwagę jak wygląda. Odróżnia się.
- Tak, widzę. Ale mimo to ciekawi mnie. I gdybym miał wybrać, to chyba wolałbym popłynąć z nim. Podoba mi się łódź.
- Racja, mi też.
Zaczęliśmy wnikliwiej przyglądać się motorówce i sternikowi. Oboje byliśmy zaintrygowani tym, co może się znajdować za małym okienkiem z tyłu pokładu. Chyba ulegliśmy nieco chłopięcej słabości do przygody i odkrywania. Wnętrze łodzi mogło się okazać krainą skarbów. Oprócz tego komentowaliśmy nawet tak nieistotne dla nikogo szczegóły jak niedbale pomalowana kabina z przyprószonymi farbą uszczelkami okien.
- Może ten człowiek mógłby nam sprzedać jakieś ciekawe historie? – Powiedziałem. – Musimy się kiedyś wybrać na taki rejs. I myślę, że właśnie taką łodzią.
- Bez tłumu ludzi. – Dodał Dzigers.
- Wziąć sobie po piwie i przepłynąć się, zajrzeć do kabiny. Może dałby nawet posterować? – Zaczynam snuć fantazje. – Ciekawe jak to tam w środku wygląda.
W mojej głowie powstała wizja. Oto płynę szerokim korytem rzeki Odry i patrzę przez nieco zabrudzone okna motorówki. Poniżej jest konsola, ster, zegary i wszystko to, co rozpala nieskrywaną chłopięcą fantazję.
- Czemu nie. Może dowiedzielibyśmy się czegoś nowego. – Powiedział mój przyjaciel, a ja wiedziałem już, że nie odpuszczę sobie takiej przygody.
PLAŻA, DISCO, PLAŻA
Po wypiciu kawy i nasyceniu oczu łodziami, statkami i ładnymi dziewczynami z nabrzeża, Dzigers zaproponował, że pojedziemy na sztuczną plażę w okolicy innej wrocławskiej rzeki – Widawy. Odpaliliśmy maszyny i ruszyliśmy przez miasto. Utrzymywaliśmy raczej leniwe tempo nigdzie się nie śpiesząc. Pogoda nieco się zmieniła i niebo mocniej spochmurniało. Jednak nie czuło się deszczu w powietrzu. Podjechaliśmy pod sztuczną plażę, pokonując wał.
Stały tam foodtracki, grała luźna, bliżej nieokreślona muzyka. Przed wejściem zaparkowane były rowery w znacznej liczbie. Zostawiliśmy motocykle i wmieszaliśmy się w tłum. Dzigers zastanawiał się czy chce coś zjeść, a ja gmerałem w mapie szukając jeszcze jakiś ciekawych miejsc, które warto odwiedzić. Ostatecznie oboje nie poczuliśmy klimatu i po chwili siedzieliśmy już na Rometach.
KALACZAKRA
Dzigers zaproponował żebyśmy pojechali z powrotem na rynek do knajpki Kalaczakra. Jest to jedno z fajniejszych miejsc, w których lubię spędzać czas. Klimat jest raczej orientalny, ale mają tu bardzo smaczną herbatę i przyjemną obsługę. Kalaczakra oznacza Koło Czasu. Obok znajduje się Art Cafe – Kalambur. Oba miejsca przyciągają sporo klientów, więc weekendy panuje tu spory ruch. Poza tym knajpki znajdują się na jednej z ruchliwszych uliczek rynku – na Kuźniczej.
Motocykle zaparkowaliśmy tuż przy charakterystycznym krokodylu, który unosi się do góry za sprawą balonika. Może to aluzja do ulotności niepowtarzalnych wrażeń, które są w stanie dźwignąć nawet gadzi ciężar przyziemnego życia? Taka jest moja interpretacja. Rzeźba powstała z okazji 57 rocznicy obchodów powstania teatru Kalambur.
Ludzi było sporo, ale nie panował jeszcze uciążliwy ścisk. Bez trudu znaleźliśmy stoliczek dla siebie. Zamówiliśmy po herbacie. Ostatecznie dostaliśmy cały dzbanek jaśminowej, jasnej herbaty, ponieważ chwilowo skończyła się czerwona. Nie narzekaliśmy. Rozlaliśmy trunek do śmiesznych kiczowatych filiżanek. Obserwowaliśmy ruch na Kuźniczej. Zapadło milczenie, przerywane tylko krótkimi spostrzeżeniami.
- Wraca moda na dzwony. – Powiedziałem na głos i upiłem łyk herbaty. Cierpki napar przyjemnie rozgrzewał. Pogoda nieco się pogorszyła i zaczęło wiać.
- Tak. Wraca moda z lat dziewięćdziesiątych.
- Teraz dziewczyny ubierają też te spodnie takie prawie pod pępek.
- Z wyższym stanem, to prawda. Ale to fajnie. Problem tych spodni jest tylko taki, że jak pupa nie jest do końca jędrna to się nieco w tych jeansach rozlewa.
Przeciągnąłem wzrokiem po mijających nas ludziach.
- Takie kostiumy jednoczęściowe też pewnie zauważyłeś? - Mój przyjaciel potakuje. Rozmawiamy chwilę o modzie. Głównie damskiej. Kostiumy, jeansy i dzwony wywołują u mnie skojarzenie z tekstem reklamowym najpopularniejszego napoju na świecie. Wyobraźnia projektuje wizję upalnego lata, jakiś sportowy klasyczny samochód w żółtym kolorze - bahama yellow. Obraz zalany jest czerwonawą poświatą, która nadaje mu miękkości. Przy samochodzie stoi dziewczyna z trwałą na głowie. Krótka koszulka, odsłonięty brzuch i te spodnie pod pępek. W ręku szklana buteleczka z ciemnym płynem. Coca-cola to jest to!– mówi dziewczyna, podążając za myślą Osieckiej i puszcza oczko.
Ulicą w zupełnej ciszy przemyka elektryczny skuter stylizowany na Simsona Schwable lub Vespę. Kierowca parkuje po przeciwnej stronie i znika w tłumie. Retro sylwetka skrywa w sobie nowoczesną, "ekologiczną" technologię.
- Ciekawy. – Komentuje Dzigears. Oboje chętnie sprawdzilibyśmy jak sprawdza się takie cudo, ale żaden z nas nie zamieniłby swojej maszyny za elektryka. Dla mnie elektryk może być ewentualnie dodatkiem, nie alternatywą.
Postanowiliśmy pojechać gdzieś jeszcze, żeby zjeść coś ciepłego. W Kalaczakrze nie mogliśmy liczyć na gorący obfity posiłek. Wiatr zaczął dokuczać mocniej i robiło się chłodno bez słońca, które skryte było za szarymi chmurami. Po wypiciu herbaty obejrzeliśmy jeszcze elektryczny retro skuter z bliska. Nie był brzydki, ale brakowało mu moim zdaniem dopracowania. Miałem wrażenie, że to przyciągająca wzrok wydmuszka. Nie mniej, z pewnością elektryk świetnie radził sobie z jazdą w mieście.
- Lepsze to i bezpieczniejsze niż te hulajnogi. – Powiedział na koniec Dzigers.
SETKA
Posiłek postanowiliśmy zjeść w dobrze znanym wrocławiakom barze – Setka. Ludzie chętnie odwiedzają to miejsce po przymusowej przerwie. Widać, że miasto bierze głęboki oddech po nieprzyjemnym czasie przestoju. Wciąż obowiązują zasady reżimu sanitarnego( strasznie nie lubię tego określenia), musieliśmy poczekać chwilę, aż obsługa wskaże bezpieczny zdezynfekowany stolik.
Motocykle stały niedaleko. Lubię mieć swoją maszynę na oku i staram się wybierać knajpki tak, żeby widzieć odpoczywający od jazdy sprzęt. Poza tym, zażywanie czy to kawiarnianego, czy barowego klimatu w towarzystwie motocykla sprawia mi wielką przyjemność. Dzigers zamówił placek, ja natomiast skrzydełka w fenomenalnym sosie.
Nasz stolik stał blisko ulicy, więc poza tym, że suplementowaliśmy się wrocławską dawką cząstek stałych, mogliśmy obserwować przechodzących obok ludzi i przejeżdżające pojazdy. Zza chmur wyszło nawet słońce i rozświetliło nieco miasto. Przyjemnie było wygrzewać się w jego promieniach.
Najedzeni i zadowoleni ze wspólnie spędzonego czasu czuliśmy, że powoli nadchodzi czas zakończenia spotkania.
- Jedziemy jeszcze na Forum Muzyki? – Zapytałem.
- Nie, ja już raczej będę zbierał się do domu. Chcę się jeszcze napić piwa. – Odpowiedział mój przyjaciel i uśmiechnął się znacząco.
- A więc to tak, zdrajco! – Zaśmiałem się. Doskonale rozumiałem Dzigersa. Do Setki zazwyczaj przychodzi się na setkę lub właśnie piwo, które urozmaica posiłek. Przy motocyklowym wypadzie spożywanie alkoholu oczywiście nie wchodziło w grę.
Siedzieliśmy jeszcze chwilę głównie w ciszy. Rozmarzaliśmy po pandemicznym bezruchu. Zazwyczaj uciekaliśmy od zgiełku miasta i mnogości ludzi. Problem z wirusem obnażył jednak nasze stadne potrzeby. Szum miasta prędzej czy później nas zmęczy, tego dnia był jednak potrzebny. Zwracał nam to, do czego byliśmy przyzwyczajeni. Do pewnego rodzaju utrwalonej normy. Oczy tęskniły za pięknem i różnorodnością kobiet, czy gromkimi wybuchami śmiechu facetów popijających piwo. Brakowało nam luźnych rozmów o motocyklach, czy narzekania na trud i prozę życia przy kawie. Ten dzień naoliwił nam tryby, rozprężył napięcie i wielokrotnie powtarzaliśmy: tego mi brakowało.
KONIEC
Później rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę z obietnicą, że trzeba będzie to powtórzyć. Duszę miałem lżejszą, a humor dobry. Poklepywałem Moskwę po zbiorniku w podzięce za uratowanie tegorocznego sezonu. Gdyby nie jej istota zawarta w stu dwudziestu pięciu centymetrach sześciennych z pewnością nie zażyłbym motocykla w tym roku.
Podziękowania dla Dzigersa za świetnie spędzony czas i rozmowy w stylu spaczonych gentelmanów.